Bądź ostrożny na słowa jakie używasz będąc na lotnisku.
Wyobraźcie sobie sytuację. Wrocławskie lotnisko, wszystko idzie gładko, aż nagle jakiś gość – typowy Janusz na wakacjach, wiecie, ten od sandałów i skarpet – postanawia rzucić komplement w stronę swojej żony. I co mówi? „Jesteś bombowa!”
Wiecie, normalnie byśmy pomyśleli, że koleś próbuje ratować swoje małżeństwo jakąś romantyczną gadką. Ale nie, nie na lotnisku. Tam słowo „bomba” to jak magiczne zaklęcie, które nagle zamienia cię w główną atrakcję dnia dla straży granicznej. Z miejsca lądujesz w pokoju na przesłuchanie, jakbyś właśnie wysadził terminal, a nie komplementował swoją żonę.
Wyobrażam sobie tę rozmowę: „Pan wie, co pan powiedział?” „No, że moja żona jest bombowa, nie? Że wygląda jak milion dolarów.” „Aha, no to teraz pan będzie wyglądać jak milion problemów.”
Facet dostaje mandat, a jego żona pewnie myśli: „Świetnie, Janusz, teraz nie tylko muszę udawać, że ten komplement był romantyczny, ale jeszcze za niego zapłacić…”
I to jest lekcja na dziś, moi drodzy: kiedy komplementujesz żonę na lotnisku, wybieraj słowa jak saper. Jeden błąd i wakacje skończą się szybciej, niż zdążysz powiedzieć „odprawa bezpieczeństwa”!
Pan stopek zabrał połówkę do pracy
Przenieś my się teraz do atolicy. Warszawa, Bródno, październikowe popołudnie. Nasz bohater dnia, "stopek", stoi na przejściu dla pieszych, dbając o bezpieczeństwo dzieci. Słyszycie to? Superbohater w pelerynie, tylko że zamiast ratować świat, ratuje dzieci przed nadciągającymi autami. Brzmi jak idealna praca dla kogoś, kto ma w sobie trochę odpowiedzialności, prawda?
No, chyba że „odpowiedzialność” miesza się z z promilami. I co robi nasz „stopek” po ciężkim dniu pracy? Stwierdza, że czas się rozluźnić. Zdejmuje pelerynę, wyciąga z plecaka flaszkę i myśli sobie dzień jak co dzień, można chlapnąć.
I w tym momencie wchodzą dwie funkcjonariuszk stazy miejskiej. A wyobrażam sobie, że one nie wiedzą, czy to bardziej odcinek jakiegoś absurdalnego show, czy rzeczywistość. Facet, który miał pilnować dzieci, zatacza się i mówi im wprost: „A co? Wódka. Co tu kryć, dziewczyny?”
No i wtedy mamy klasyczną sytuację: badanie alkomatem, 1,3 promila – czyli coś więcej niż „napiłem się do obiadu”. Gość jest już na takim etapie, że te przejścia dla pieszych zaczyna widzieć podwójnie!
A morał tej historii? Jeśli pracujesz jako „stopek”, lepiej, żebyś nie był „pół na pół” – pół stopy na przejściu, pół w barze.
3 Grzybiarz złapany dwa razy.
Wyobraźcie sobie, grzybobranie. Sezon prawie się kończy, ale dla prawdziwego zbieracza grzybów to świętość. Ludzie mówią: „Już prawie nie ma grzybów!” – ale nie, on dalej w las, bo wie, że gdzieś tam jeszcze czai się ten ostatni prawdziwek, jak jakiś magiczny artefakt.
No i mamy naszego bohatera, 49-latka, który na rowerze, pod wpływem, przemierza las w poszukiwaniu skarbów. Jak wyobrażam sobie ten widok? Facet jedzie zygzakiem przez las, ledwo trzymając kierownicę, ale grzyby? Ma!
I co się dzieje? Zatrzymuje go policja. „Dzień dobry, panie rowerzysto, co pan tu robi?” A on, zamiast się bronić, że przecież szuka grzybów, dostaje mandat – 2500 złotych! No ale co? Myślicie, że odpuścił? Grzyby nie znają takich ograniczeń!
Godzinę później – znowu ta sama scena. Ten sam facet, ci sami policjanci. Tylko promili więcej. Policjanci patrzą na siebie i myślą: „To się chyba nie dzieje naprawdę…”
A facet nie ma zamiaru przestać. Może myśli sobie: „Mandat mandat, ale grzyby to grzyby!” W końcu, po drugim zatrzymaniu, z rachunku wyszło 5500 złotych. I teraz pytanie: ile kilogramów grzybów można by za to kupić? W szczycie sezonu to nawet 110 kilogramów!
Czyli co? Za te pieniądze mógłby kupić całą ciężarówkę grzybów i jeszcze by mu zostało na piwo. Ale gdzie tam, prawdziwy zbieracz wie, że najlepiej smakują te, które sam zbierzesz… nawet jeśli to kosztuje więcej niż cała wyprawa do lasu!