Meteorologowie winni złej pogodzie
Czym zajmują się zwykli meteorolodzy. Siedzą w biurze, patrzą w te swoje radary, przewidują, że jutro pewnie będzie deszcz, a potem nagle – bum! Internet krzyczy: “Sterujecie pogodą, oszuści!” Serio?! To teraz meteorologom przypisują moc większą niż Thor. Huragany? To nie natura, to FEMA z przyciskiem „wiatr 200 km/h”!
Szuria w Ameryce naprawdę ma fantazję. „Dlaczego na Florydzie znowu jest huragan? To przez meteorologów! Oni siedzą w swoich biurach i stwierdzają: ‘A wiecie co? Włączmy ten huragan, niech poleci tam, gdzie mieszkają ci, co nie głosują na naszą partię!’” Bo przecież to oczywiste – jak już jesteś meteorologiem, to po co przepowiadać pogodę, jak można ją kontrolować, prawda? A kto nie wierzy? Donald Trump i jego ekipa już to udostępniają na Twitterze!
Ale to jeszcze nic. Szur przeczyta o tym w sieci i myśli: „No nie, meteorologowie niszczą nam życie!” I co robi? „Trzeba ich zlikwidować! A przy okazji rozwalić wszystkie stacje meteorologiczne!” No tak, bo jak rozwalisz radar, to już nie będzie huraganów. Logiczne, prawda? Jakby to radary były odpowiedzialne za burze!
A w tym wszystkim biedni meteorolodzy. Oni tam, w FEMA, siedzą i dostają pogróżki. Kto by pomyślał, że przewidywanie pogody to teraz zawód wysokiego ryzyka? Ale czy można winić szura, skoro jego idole w rządzie też to głoszą? Gość siedzi przed telewizorem i słyszy: „FEMA wydała kasę na imigrantów zamiast pomóc ofiarom huraganu, a teraz sterują pogodą!” No to wierzy, bo przecież jak powiedział Trump, to musi być prawda, nie?
Więc następnym razem, jak będziecie mieli deszcz w wakacje, nie winićcie auryr. Winićcie meteorologów, bo przecież to oni pociągają za wszystkie sznurki!
1 Ciasteczkowy potwór złapany na fotoradar.
Wyobraźcie sobie, jedziecie sobie autostradą, myślicie o zwykłych sprawach – praca, życie, co na obiad – a tu nagle, bum! Mija was Ciasteczkowy Potwór w swoim samochodzie. Ale nie, to nie jest scena z Ulicy Sezamkowej, gdzie zaraz wyskoczy Elmo z mandatami. To Niemcy, moi drodzy! Policja w Dortmundzie nagle patrzy na fotoradar i widzi… Ciasteczkowego Potwora! Ja się pytam, co on tam robił? Szukał ciastek na stacjach benzynowych?
Ale tak serio, to człowiek sobie myśli, że takie rzeczy to tylko na Halloween. Ale nie, on sobie jechał autostradą, przekroczył prędkość, bo przecież jak Potwór to i szybkość! Może myślał, że maska go uchroni przed mandatem. A policja? “Oj, kolego, masz maskę, to nie jest Disneyland, tylko Autobahn!”
Policja nie odpuszcza, bo wiecie, prędkość to prędkość, nawet jak jesteś potworem z telewizji. Pewnie już go ścigają. Ale wyobraźcie sobie ten moment, kiedy dostaje wezwanie do sądu: „Proszę pana, tu jest pana mandat. I czy naprawdę jest pan Ciasteczkowym Potworem?”
Tak czy inaczej, przekroczył prędkość o kilka kilometrów. Może następnym razem lepiej założyć kostium żółwia.
“Sztuka wyrzucona” do kosza.
No to wyobraźcie sobie, wchodzicie do muzeum w Holandii. Tam cisza, sztuka, w powietrzu unosi się aura kultury. Aż tu nagle, konserwator robi porządek. Widzi dwie puszki po piwie leżące na podłodze i myśli: „No nie, co to ma być? Ludzie w muzeum, a syf jak po meczu!”. To co robi? Wyrzuca je do śmietnika, bo przecież kto normalny zostawia puste puszki w muzeum, prawda?
Problem w tym, że te puszki to były… eksponaty. A konserwator? Pomylił je z odpadkami. I to nie jakieś tam zwykłe puszki, tylko dzieła sztuki! Alexandre Lavet, francuski artysta, postanowił ręcznie pomalować te pojemniki i w ten sposób symbolizować miłe chwile spędzone z przyjaciółmi. A nasz dzielny konserwator te “chwile” wrzucił do śmietnika, bo, wiecie, co ma leżeć, to w kosz. Takie to muzeum w Holandii – sztuka ląduje razem z resztkami po kanapkach!
Najlepsze, że znaleźli te puszki w śmieciach i odzyskali je, całe i zdrowe. Ale wyobraźcie sobie minę tego konserwatora, jak mu powiedzieli: „Te puszki, które wyrzuciłeś, to były sztuka! I jeszcze francuska!”. Pewnie już teraz ostrożnie sprawdza każdy papierek na podłodze, żeby przypadkiem jakiegoś innego “dzieła sztuki” do kosza nie wrzucić.
Nauczycielka zamiast stopni i pieczątki rysowała członki.
Wyobraźcie sobie sytuację. Uczniowie oddają wypracowania, a zamiast zwykłej pieczątki nauczycielskiej pojawia się… obrys członka. I to nie na jakimś przypadkowym rysunku na marginesie, ale na wypracowaniach i w szkolnym albumie! Nauczycielka Rebecca Roetto, z 20-letnim stażem, zamiast normalnej pieczątki, postanowiła ozdobić prace uczniów tym, co widać w podręcznikach do biologii, ale raczej nie w zeszytach od historii.
Podobno nie miała swojej pieczątki. No to co? Kreatywność w pełnej krasie! „Co by tu zrobić? A, narysuję fiuta!”. Bo przecież nic tak nie mówi “dobra robota” jak fallus na wypracowaniu. I to nie w jakimś podrzędnym miejscu, ale w Boulder, Kolorado – miejscu, gdzie kreatywność przekracza wszelkie granice!
Rada szkolna myśli sobie: „Nie, no, tego już za dużo!” i chce ją zwolnić. Ale niespodzianka! Rodzice uczniów stanęli za nią murem. Mówią: „Słuchajcie, to świetna nauczycielka, a wy się czepiacie rysunków! Są poważniejsze problemy w szkole niż trochę genitaliów na papierze!”. I tak oto, mamy nauczycielkę, która może stracić pracę, ale ma wsparcie rodziców. Może czasem wystarczy trochę humoru, żeby przyciągnąć uwagę uczniów.
18 osób potrzebowało pomocy ratowników medycznych po wizycie w teatrze.
Można by wręcz powiedzieć, że teatr Florentiny Holzinger ożywa w sposób, który przerasta oczekiwania nawet najbardziej doświadczonych widzów. „Sancta” to spektakl, który idzie na całość, łamiąc tabu i przekraczając granice nie tylko artystyczne, ale i fizyczne. Dla niektórych była to chwila uniesienia, dla innych – moment, kiedy ciało powiedziało „stop”. Nie bez powodu wzywano ratowników medycznych, bo sztuka ta balansowała na granicy wstrząsu emocjonalnego i fizycznego.
Holzinger celuje w wywołanie silnych reakcji, atakując nie tylko nasze poczucie estetyki, ale i wartości, którymi kierujemy się w życiu. Widok krwi, nagości, obrazoburczych symboli i aktów, które w większości kultur są uznawane za świętokradztwo, to więcej niż wielu widzów mogło znieść. Niemniej, dla Florentiny nie chodzi o łatwą kontrowersję – to wyzwanie rzucone widzowi, pytanie o to, gdzie kończy się granica sztuki, a zaczyna nasze moralne oburzenie.
W efekcie, ci, którzy przeżyli spektakl bez konieczności opuszczania sali, mogą powiedzieć, że sztuka, choć ekstremalna, żyje. Żyje w reakcjach, w buncie i w emocjach, które – jak pokazuje ten przypadek – potrafią dosłownie zwalić z nóg.